Wieczór był ciemny i mroźny. Krótko po zapadnięciu zmroku
opustoszałymi ulicami szedł niespotykanie wysoki, szczupły mężczyzna.
Ubrany był bardzo dziwnie, niczym średniowieczny chłop: w starą,
znoszoną sukmanę,związaną w pasie sznurem. Na głowie, pomimo mrozu, nie
miał czapki, ana bosych stopach nosił sandały przywiązane rzemieniami do
łydek.Każdy, kto spojrzał na jego brodatą twarz, natychmiast zwracał
uwagę na duże, brązowe oczy. Jarzyły się niesamowitym, hipnotyzującym
blaskiem,wymuszającym szacunek i posłuch.
Śnieg padał dużymi płatami,
a na niebie, zasnutymi ciężkimi chmurami, nie było widać ani jednej
gwiazdy.Nieliczne latarnie rzucały słabe światło, odbijające się
żółtawym blaskiem od zaśnieżonych chodników i ulic.
Mężczyzna
podszedł do drzwi jednego z parterowych domów i głośno zapukał. Nikt nie
otworzył,więc zapukał ponownie, tym razem głośniej. Jednak i tym razem
drzwi pozostały zamknięte. Poszedł więc dalej i otworzył furtkę,
wchodząc na podwórko sąsiedniego domu. Przeszedł zaledwie kilka metrów,
gdy z ciemności wybiegł wielki, czarno-bury wilczur, cicho
warcząc.Zaatakował mężczyznę, ale gdy był już bardzo blisko, nagle
stanął jak wryty, nieruchomiejąc pod spojrzeniem człowieka. Mężczyzna
cofnął się do furtki, nie spuszczając wzroku z psa.
W kolejnym domu,
do drzwi którego zapukał, otworzył mu gruby, łysiejący mężczyzna.
Zlustrował nieznajomego i jego ubogie odzienie, a później zadarł głowę
wysoko do góry, żeby spojrzeć przybyszowi w twarz. Spojrzał w oczy
gorejące tajemniczym blaskiem i natychmiast spuścił wzrok.
- Pewnie przychodzisz na wigilię, bo nie masz z kim zasiąść do stołu?
Nieznajomy potwierdził skinieniem głowy.
- Przepraszam, ale my już jesteśmy po kolacji wigilijnej. Naprawdę. Przepraszam.
Mężczyzna
odwrócił się bez słowa i odszedł. Grubas z ulgą zamknął drzwi i wrócił
do rodziny, do suto zastawionego stołu. W następnych kilku domach nikt
nie otworzył pomimo głośnego pukania osobliwie ubranego człowieka.
Kolejnym
domem była duża, dwupiętrowa willa, na podwórzu której stało kilka
luksusowych limuzyn, a z wnętrza dochodził gwar głośnych
rozmów.Mężczyzna już chciał wejść na podwórko, ale zobaczył kilka dużych
psów,biegających luzem pod płotem, więc zrezygnował.
Dwa następne
domy pozostały głuche na jego pukanie, więc przeszedł na drugą stronę
ulicy i głośno zakołatał do drzwi małego, parterowego domu. Poczekał
chwilę,po czym załomotał głośniej. Otworzyła mu starsza, chuda kobieta z
włosami pofarbowanymi na fioletowo.
- Czego chce? - spytała niegrzecznie i bezosobowo.
-Jest
wigilia Narodzenia Pańskiego, a ja jestem bezdomny i nie mam z kim
zasiąść do stołu wigilijnego - powiedział głębokim, melodyjnym głosem z
dziwnym akcentem, zdradzającym obcokrajowca.
- To niech idzie do schroniska dla bezdomnych. My właśnie wyjeżdżamy. I niech mi się tu nie wałęsa, bo na policje zadzwonię!
- Nawet w taką noc nie masz w sercu miłości bliźniego?
- A co mi będzie tu...- kobiecie zabrakło słów. - Wynocha mi stąd, przybłędo! - zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Człowiek
nazwany przybłędą wyszedł z ulicy, na której tak niegościnnie go
potraktowano i skręcił w prawo. Wszedł w bramę pierwszej napotkanej
kamienicy. W każdym mieszkaniu paliło się światło, ale nikt mu nie
otworzył. Już miał wyjść na dwór, gdy zauważył, iż jest jeszcze jedno
mieszkanie, mieszczące się w suterenie. Zszedł po kilku schodach zapukał
do odrapanych drzwi. Po chwili ponownie zakołatał, odczekał moment, a
potem odwrócił się i udał się w stronę wyjścia z kamienicy.
- Proszę pana! Proszę pana! - zawołał za nim męski głos.
Odwrócił
się i spojrzał na niewysokiego, siwiejącego mężczyznę o rzadkich
włosach, zmęczonej, pobrużdżonej licznymi zmarszczkami twarzy i
smutnych, wodnistych, jasnoniebieskich oczach. Nie mógł mieć więcej niż
pięćdziesiąt lat, ale był już przygarbiony i wyglądał na człowieka
steranego życiem. Ubrany był w tani, szary, znoszony garnitur z łatanina
łokciach.
- Pukał pan przed chwilą? Przepraszam, ze tak długo nie otwierałem, ale w pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem.
- Nic nie szkodzi. Rad jestem, że pan otworzył.
-Proszę
wejść do środka. Właśnie zaczynamy kolacje wigilijną, a nie godzi się w
taka noc odmawiać komuś miejsca przy wigilijnym stole. -mężczyzna
uśmiechnął się smutno do nieznajomego.
Przybysz otrzepał się ze
śniegu i wszedł do środka, schylając się, by nie zaczepić głową o
futrynę. Rozejrzał się po małym, biednie urządzonym mieszkaniu:składało
się z jednego pokoju, malutkiej kuchni i łazienki.
- Proszę do pokoju - zaprosił gospodarz i wszedł za gościem.
Ściany
w małym pokoiku były brudne i dawno nie malowane, na co wskazywała
żółta, wyblakła farba. Pod oknem stał zniszczony tapczan, a wzdłuż
jednej ze ścian ustawiony był mały, odrapany segment. W rogu pokoju
stała malutka, sztuczna choinka. Przy stole, stojącym na środku
pokoju,siedziały dwie osoby: młoda kobieta i chłopak.
Dziewczyna,długowłosa
blondynka o dużych, zielonych oczach, była piękna jak aniołi strasznie
smutna. Może dlatego, że siedziała na wózku inwalidzkim.Obok niej
siedział kilkunastoletni, szczupły, krótko obcięty chłopak,patrzący
pustymi, bezrozumnymi oczami.
Na stole leżała Biblia,cztery puste
talerze i tyle samo kompletów sztućców, cztery kubki,dzbanek z kompotem,
talerzyk z opłatkiem, miska z zupą grzybową, talerz ziemniakami,
półmisek z kilkoma kawałkami smażonego karpia i mały talerzyk z surówką.
-
Przepraszam, że tu jest tak biednie i potrawy na stole mało wyszukane,
ale nie jestem zamożnym człowiekiem -tłumaczył się zawstydzony
gospodarz.
- To nie wstyd być biednym i gościnnym. Wstyd być bogatym i
niegościnnym - odpowiedział obcy,widząc, że zgodnie z starym zwyczajem
postawiono talerz dla niespodziewanego gościa.
- To jest moja córka,
Eliza - gospodarz przedstawił dziewczynę, a ta uprzejmie skinęła głową. -
Jest po wypadku samochodowym i nie może chodzić. To jest mój syn, Marek
- pokazał ręką na chłopaka. - Jest trochę upośledzony, ale to bardzo
dobre dziecko. Ja mam na imię Henryk. A do pana jak możemy się zwracać?
- Możecie mnie zwać Pielgrzymem - odpowiedział nieznajomy.
- To co, może zaczniemy wigilię? - zaproponował Henryk.
Wziął
biblię i podał córce. Dziewczyna otworzyła ją i przeczytała fragment
mówiący o narodzeniu Jezusa. Wszyscy słuchali w skupieniu, stojąc z
dłońmi złożonymi jak do modlitwy.
- Pomódlmy się teraz - powiedział
Henryk, gdy Eliza skończyła czytać i odłożyła Biblię. - Ojcze
nasz,któryś jest w niebie... - zaczął modlitwę, a wszyscy się dołączyli.
Później
odmówili "Zdrowaś Mario" i modlitwę za zmarłych. Henryk bardzo
posmutniał, a Eliza miała taką minę, jakby zaraz miała się rozpłakać.Po
chwili jednak się opanowała.
- Złóżmy sobie życzenia świąteczne - powiedział gospodarz.
Każdy
wziął z talerzyka opłatek. Eliza podjechała wózkiem do brata, a Henryk
podszedł do Pielgrzyma. Podzielili się opłatkiem, a gdy Henryk ujął
długą, wąską dłoń nieznajomego, by złożyć mu życzenia, poczuł coś
dziwnego. Przybysz spojrzał mu w oczy i przez moment gospodarz poczuł
ból głowy, jakby ktoś wbijał mu małe igiełki w mózg.
Ta chwila
wystarczyła nieznajomemu. Dowiedział się wszystkiego. Zobaczył Henryka
dwadzieścia cztery lat temu, gdy szczęśliwy brał ślub z blondynką,piękną
jak marzenie. Widział, jak urodziło im się pierwsze dziecko,Elizka.
Przyglądał się temu, jak Henryk zaczął pić z kolegami dzień w dzień i
bić małżonkę. Patrzył, jak urodził się Marek i jak pijany ojciec upuścił
kilkumiesięcznego synka na podłogę. Obserwował jak na dłoni scenę, w
której w sztok pijany Henryk bił swoją małżonkę przy rocznym synu i
ośmioletniej córce, a gdy kobieta broniła się, wziął nóż i uderzył tak
nieszczęśliwie, że zginęła na miejscu. Spoglądał na Henryka siedzącego w
celi przy zakratowanym oknie, płaczącego przez całe noce i błagającego
żonę, dzieci i Boga o wybaczenie. Patrzył, jak morderca wychodzi z
wiezienia, zwolniony po piętnastu latach za dobre sprawowanie i jak po
długiej walce z biurokracją cudem udaje mu się zabrać do siebie
upośledzonego syna z Szpitala dla Psychicznie Chorych.Widział też, jak
kilka miesięcy później Henryk przywiózł do domu ukochaną córkę,
sparaliżowaną od pasa w dół po wypadku. Jak sumiennie iż oddaniem
opiekuje się dziećmi, zgodnie z obietnicą daną samemu sobie nie biorąc
do ust ani kropli alkoholu. Zobaczył cały smutek, żal,pokorę i chęć
zadośćuczynienia za swoje czyny.
- Wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia, pomyślności - Henryk złożył mu życzenia świąteczne.
- Wiary, siły i błogosławieństwa Bożego - odpowiedział nieznajomy.
Pielgrzym
poszedł do dziewczyny i podzielił się z nią opłatkiem. Składając
życzenia, na ułamek sekundy zajrzał dziewczynie w oczy, odczytując jej
myśli.
Poznał w mgnieniu oka wszystkie uczucia targające młodą
kobietą. Tęsknotę za matką, która odeszła, gdy Eliza miała osiem
lat.Nienawiść do ojca za to, co zrobił mamie. Bolesne wspomnienia z
wypadku i późniejszego paraliżu. Smutek i rozpacz, gdy rzucił ją
chłopak, niechcący się wiązać z niepełnosprawną dziewczyną. Bezradność i
poczuciem uzależnienia od innych ludzi związane z jej kalectwem.
Wdzięczność do ojca za to, że zabrał ją ze szpitala - w którym tratowano
ją jak rzecz- do domu, by się nią zaopiekować. Samotność, gdy ojciec
wychodzi do pracy, a ona zostaje w domu tylko z upośledzonym bratem.
Wielkie pragnienie miłości, znalezienia mężczyzny, który byłby z nią do
końca życia.
- Życzę ci szczęścia i znalezienie mężczyzny, z którym
będziesz szczęśliwa. - powiedział nieznajomy. - Żebyś potrafiła
zapomnieć o złych chwilach i żebyś nigdy nie była smutna.
- A ja życzę panu zdrowia i żeby nigdy pan nie czuł się głodny i samotny.
Później
nieznajomy zbliżył się do Marka. Jedno spojrzenie w oczy chłopaka
wystarczyło. Dojrzał w nich niezmierzony smutek. Pragnienie przebywania w
towarzystwie swoich rówieśników. Żal do ludzi, którzy zamknęli go w
domu wariatów i faszerowali medykamentami, zapominając o nim między
porami przyjmowania leków. I przede wszystkim chęć bycia normalnym.Takim
jak inni ludzie.
- Życzę ci, żebyś wyzdrowiał i znalazł prawdziwych przyjaciół - powiedział Pielgrzym, dzieląc się z chłopakiem opłatkiem.
- Ja też... życzę.... wszystkiego najlepszego - chłopak mówił powoli, z trudem formułując słowa.
Gdy
już złożono sobie życzenia, wszyscy w milczeniu usiedli do
stołu.Najpierw zjedli zupę grzybową, a później ryby i ziemniaki. Nie
było tego wiele, więc szybko skończyli. Wtedy nieznajomy wstał i
podszedł do Elizy. Spojrzał jej w twarz, a ona bezwiednie obróciła wózek
przodem do niego. Uklęknął przed dziewczyną i położył dłonie na jej
kolanach.Eliza poczuła, jak po jej nogach rozchodzi się dziwne ciepło, a
mięśnie jej drżą, jakby przepływał przez nie prąd. Po chwili Pielgrzym
wstał i chwycił jej dłonie.
- Wstań - powiedział patrząc jej w oczy i lekko pociągnął ją do siebie.
Dziewczyna,jakby zapominając o tym, że jest sparaliżowana, napięła mięśnie nóg.Niespodziewanie dla siebie, udało jej się wstać.
- Chodź do mnie! - mężczyzna cofał się powoli, trzymając jej dłonie.
Eliza,patrząc
się jak zahipnotyzowana w ogromne, lśniące nieziemskim blaskiem oczy
nieznajomego, szła powoli i z dużym trudem, zaciskając zęby.
- Chodzę! - krzyknęła zdumiona i uradowana. - Tato! Ja chodzę! A lekarze mówili, że zawsze już będę sparaliżowana!
-Nerwy
w nogach masz już sprawne - powiedział Pielgrzym swym
głębokim,melodyjnym głosem z dziwnym akcentem. - Tylko mięśnie masz
zastane, bo długo były nieużywane. Musisz dużo ćwiczyć, żeby je
rozruszać. Musisz chodzić codziennie i codziennie więcej niż dnia
poprzedniego. Najpierw o lasce, a potem już samodzielnie. Wszystko
będzie w porządku.
- Tatusiu, chodzę! - po twarzy dziewczyny popłynęły łzy szczęścia.
Henryk
podszedł, by przytulić i ucałować córkę. Potem również Marek uściskał
siostrę. Nieznajomy stał z boku i przyglądał się w milczeniu,uśmiechając
się tylko oczami.
- Marku, podejdź do mnie - powiedział łagodnie, gdy już rodzina nacieszyła się ozdrowieniem Elizy.
Chłopak
posłusznie spełnił jego prośbę. Nieznajomy spojrzał mu głęboko w
oczy,po czym położył dłonie na jego głowie. Przez ciało Marka przebiegła
fala kojącego ciepła i lekkie drżenie, jakby przeszedł przez niego
słaby prąd elektryczny. Potem mężczyzna pochylił się nisko i pocałował
chłopaka w czoło. Cofnął się, a w oczach Marka pojawiły się wesołe
iskierki. Nie były już ani puste, ani bezrozumne.
- Dziękuję Ci,tato -
odezwał się upośledzony chłopak. - Dziękuję ci za twoją opiekę i
miłość. I tobie też dziękuję za wszystko, kochana siostrzyczko. Na całym
tym podłym świecie tylko wy mnie kochacie. Od pana też wyczuwam miłość -
zwrócił się do nieznajomego. - Ale to nie jest taka sama miłość jak
ojca i siostry. Dziękuję wam wszystkim. Za wszystko - oczy chłopaka na
chwilę zrobiły się bardzo smutne, by za moment rozbłysnąć szczerą
radością.
W oczach Henryka, wzruszonego i zdziwionego tak długą i
rozumną wypowiedzią syna, który dotąd nie potrafił sklecić jednego
dłuższego zdania, pojawiły się łzy. Szybko je otarł, wstydząc się
słabości.
- Dziękuję ci, Pielgrzymie - łamiącym się głosem zwrócił
się do nieznajomego. - Nie wiem, kim jesteś ani skąd przybywasz, ale
bardzo się cieszę, że nas odwiedziłeś w tę noc wigilijną. Dziękuję Ci z
całego serca, za wszystko, co dla nas zrobiłeś.
- Nie dziękuj mi. Podziękuj Najwyższemu - odpowiedział przybysz.
-Nie
myślałem, że w moim grzesznym życiu spotka mnie jeszcze kiedyś takie
szczęście... Nie zasłużyłem sobie na taką łaskę... Ale jak....Jak to się
wszystko stało? Moja córka chodzi, chłopak odzyskał rozum?
- Odpowiedzi szukaj w Świętej Księdze - nieznajomy pokazał na Biblię. - Czas na mnie. Muszę już iść.
Mężczyzna
wyszedł na korytarz, a gospodarz poszedł za nim. Marek stanął w
drzwiach pokoju, a Eliza podjechała za nim na wózku. Przybysz spojrzał
na Henryka i zobaczył łzy na policzkach.
- Nie trap się,
bracie.Wielkie są twoje winy, ale i wielka jest pokuta twoja. Powiadam
ci, że wspomnę o tobie ojcu memu, by nie poczytał ci złego, a pamiętał o
dobrych twych czynach.
- A kim ty... - Henryk spojrzał na brodatą
twarz, przypominającą mu podobiznę tyle razy widzianą w kościele. Nagle
go olśniło. Zrozumiał. Padł na kolana i pobożnie złożył ręce.
- Ty jesteś...?
- Tak. Jam jest - odparł nieznajomy.
-Wstań,
bracie - Pielgrzym chwycił go za ramiona i podniósł z niespodziewaną
łatwością. - Albowiem powiadam ci: milszy memu ojcu jest ten, który
nigdy nie pada na kolana i nie modli się do niego, a czyni dobro; od
tego, który pół życia swego spędził w kościele na klęczkach,a nie ma w
sobie miłości bliźniego.
- Zostańcie z Bogiem. - przybysz skinął wszystkim głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Henryk
stał pod drzwiami, oszołomiony i zapłakany. Po chwili oprzytomniał i
wybiegł za mężczyzną. Jednak nigdzie go nie zobaczył. Spojrzał w dół i
dostrzegł w głębokim śniegu ślady sandałów. Przy drzwiach były mocno
odciśnięte, ale im dalej od kamienicy, tym stawały się mniej
widoczne.Kilkanaście metrów od domu urywały się nagle, jak nożem uciął.
Jakby niespodziewany gość rozpłynął się w powietrzu.
skip to main |
skip to sidebar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witaj
Popular Posts
-
Boże Narodzenie w wierszach Baczyński - Matce Izbudzili go nagle. Był to głos z daleka. Umarłego lat tyle któż by zbudził z Bog...
-
Noc grudniowa W noc grudniową księżyc świeci biały śnieg się skrzy. Cicho wszędzie, śpią już dzieci cudne mają sny. Spiesz się śpie...
-
Boże Narodzenie to najweselsze i najbardziej zaskakujące święta. Wszyscy ceniąsobie ich specyficzny klimat, który roztacza się na wiele ...
-
Ostatni dzwonek, aby napisać list do Świętego Mikołaja, a że Św. Mikołaj włada najlepiej angielskim - zróbmy to w tym języku. Warto spró...
-
Oto Zbiór naszych polskich kolęd: A cóż z tą Dzieciną Anioł pasterzom mówił Bóg się rodzi Bracia, patrzcie jeno Cicha noc Dnia jedneg...
-
Witam Poszperałem w internecie trochę i znalazłem parę książek z tematyką świąteczną. Co by bardziej nastrajać się na święta :) "Opowie...
-
Wiele błogosławieństwa od Bożej Dzieciny, od Mikołaja prezentów pół wora, W totolotka wielkiej wygranej a w Sylwestra zabawy udanej! *...
-
Nordycki, dickensowski, fantasy i tradycyjny:
-
ARMENIA Gaghant Baba AUSTRIA Christkind Niklo AUSTRALIA Santa Claus -- Father Christmas AZERBEJDŻAN Shakhta Babah BELGIA Sai...
Obsługiwane przez usługę Blogger.
0 komentarze:
Prześlij komentarz